sobota, 27 grudnia 2014

4

Nie, nie, nie. Muszę się uspokoić. Usiadłam na podłodze i zaczęłam głęboko oddychać. Po kilku chwilach udało mi opanować. Mniej więcej. Czego się tu bać? Przełamałam zaklęcia Dumbledora, nie potrzebuję różdżki... Tiara nie może mnie dać do Huffelpafu. Jestem ciekawa jakie będą mieli miny ci, do których mnie przydzelą. Przerażone czy szczęśliwe... Zaczęłam przysłuchiwać się Dumbledorowi, bo nie byłam pewna czy ktoś po mnie przyjdzie.
- Jesteście pewnie ciekawi kto przybył dziś do Hogwartu i czy te wszystkie plotki są prawdą. Oczywiście nie wszystkie pogłoski, które rozniosły się w tak szybkim tępie są bliskie prawdzie, ale większość... Na przykład to prawda, że taka osoba jest z nami, że ma na imię Lynn, ale nie potrafi zabijać wzrokiem, ani hipnotyzować głosem. Nie widzi też przez ściany panno Chang...- Słyszałam w głosie Dumbledora rozbawienie całą sytuacją, którego nie potrafił ukryć.- Jak pewnie się domyślacie Lynn nie jest jeszcze przydzielona do żadnego domu, więc dobrze by było gdyby już dziś Tiara zdecydowała.- Dumbledore dał mi do zrozumienia, że mam już wejść. Otworzyłam ciężkie, drewniane drzwi i od razu podeszłam do stołka, gdzie czekała już profesor McGonagall z Tiarą w ręce. Usiadłam na stołku i zauważyłam, że wszyscy czekają z zapartym tchem na wybór i na to, co powie czapka. Profesor McGonagall włożyła mi ją na głowę drżącymi rękoma. Tiara natychmiast przemówiła.
- A to niespodzianka! Dawno TAKIEJ mocy tu nie było! Twoi przodkowie mówią sami za siebie!... Bardzo chcesz się dowiedzieć o kim mówię... Jesteś ciekwska, potrafisz się zezłościć... Oj taak...- Nie wyglądało na to żeby przestała gadać więc tylko przewróciłam oczami.- Ale przede wszystkim wielka moc... Oj wielka... Księżyc jest twoim sprzymierzeńcem moja droga, a on żadko kogo wybiera... Była tu kiedyś taka co kochała księżyc...- Przez chwilę zastanawiała się nad czymś.- Twoja krew i charakter wskazują mi dom, ale masz jeszcze inne cechy, które utrudniają wybór...- Zamilkła i przez dłuższy czas nic nie mówiła. Już zwątpiłam czy pasuję do jakiegokolwiek domu, ale nagle krzyknęła.- Slytherin!- Wszyscy Ślizgoni ryknęli i zaczęli wiwatować, ale zauważyłam, że Krukoni odetchnęli z ulgą. O mój Boże... Czyli jestem czystej krwi... Potężnej krwi... W świetnym chumorze dosiadłam się do jakiegoś chłopaka i rudej dziewczyny.
- Blaise Zabini- Podał mi rękę i uśmiechnął się.
- Lynn... Lynn- Uścisnęłam jegą wyciągniętą rękę.
- Miło mi.- Powiedział i pocałował moją dłoń.
- Zawsze jesteś takim dżentelmenem, czy tylko na zawołanie?
- A jeśli ciągle wołam to znaczy, że zawsze, czy też jest to odrębna kategoria? 
- Chyba pomyliłeś mnie z jakąś Krukonką.- Zaśmiałam się.- Ale sądzę, że każdy jest swoją odrębną kategorią, która nigdy się nie powtórzy. Czy ta odpowiedź cię usatysfakcjonowała Ciągle Wołający Dżentelmenie?
- Szczerze mówiąc nie spodziewałem się tak Krukońskiej odpowiedzi i lepiej bym tego nie ujął. Zaskoczyła mnie pani, panno Bez Nazwiska.- Błyskotliwy dżentelmen... To rzeczywiście szkoła magii...
- Ekchem...- Spojrzałam się w stronę odgłosu. Ruda dziewczyna patrzyła na mnie pogardliwie. Ouu... Po jej minie zrozumiałam, że nie powinnam tak gadać z Blaisem... No bo, zjawiam się tutaj niewiadomo skąd, jestem niewiadomo kim i zaczynam sobie gadać z chłopakiem, który pewnie się jej podoba... Nie powinnam tak robić...- Przepraszam, że wam przerywam, ale jedzenie już jest.- I rzeczywiście. Złota zastawa była pełna najrozmaitrzego jedzenia, ale czułam, że im dłużej tu jestem tym bardziej ta dziewczyna mnie znielubia, jeśli takie słowo istnieje...
- Ja nie jestem głodna. Pójdę już.- Podniosłam się od stołu.
- Wiesz jak trafić? Może cię odprowadzić?
- Nie, nie, trafię sama, ale dzięki Blaise.- Boże, Zabini... Nie pogarszaj mojej sytuacji. Rzuciłam jeszcze tej dziewczynie przepraszające spojrzenie i wyszłam z sali jako jedna z pierwszych. Kiedy znalazłam się na korytarzu trochę pożałowałam, że nie poprosiłam kogoś żeby mnie zaprowadził do pokoju wspólnego. Nie pozostało mi nic innego jak kierowanie się instynktem. Z tego co pamiętam wejście znajdowało się w lochach, więc trzeba było raczej schodzić w dół. Kiedy szłam szukając pokoju wszystkie portrety oglądały mnie dokładnie i szeptały coś między sobą. Szczerze mówiąc byłam już nieźle zmęczona, a przez adrenalinę buzującą mi w rzyłach nie poczułam ile kosztowało mnie przełamanie zaklęć Dumbledora. Naprawdę teraz? Kiedy tu nie ma żywej duszy? Nawet rzadnego portretu czy błąkającego się ducha. Musiałam podepszeć się ściany i osunęłam się po niej na podłogę. Potrzebowałam słońca, księżyca, burzy, obojętnie, ale właśnie z tego czerpałam siły... Przynajmniej tak mi się wydawało, bo zawsze kiedy byłam na dworze i skupiłam się właśnie na takich rzeczach od razu czułam przypływ sił. Takie załamanie energii już mi się kiedyś zdarzyło... To było kiedy Jill i jego koleżcy próbowali się do mnie dobrać... Pamiętam, że wracałam wtedy ze spaceru i było grubo po 1 w nocy, a oni stali pod jakimś obskurnym, starym barem i gapili się na mnie jak szłam po drugiej stronie ulicy. Podeszli do mnie z jakimiś głupimi tekstami na temat mojego tyłka... Cała trójka przycisnęła mnie do pnia jakiegoś drzewa. Nigdy nie czułam się tak bezsilna jak wtedy... Zaczęłam krzyczeć i zaciskać pięści, kiedy niewiadomo skąd na niebie pojawiły się burzowe chmury i błyskawice bez grzmotów rozdzierały niebo co kilka sekund, wiatr tak się wzmógł że trudno było się utrzymać na nogach. Odskoczyli ode mnie jak oparzeni, a kilka metrów od nas piorun rozwalił kawał chodnika i drzewo tuż obok nich stanęło w niebieskich płomieniach. Tej nocy już ich więcej nie widziałam, a kiedy się obudziłam byłam na sali szpitalnej i z poniedziałku zrobiła się środa. Ale księżyc mi pomógł, zdołałam dojść, nie upadając, do sierocińca i załomotać w drzwi. Muszę wydostać się na zewnątrz. Muszę. Usłyszałam kroki na korytarzu i zdobyłam się na głośniejszy szept zanim całkowicie odlecę.
- Gdzie jest wyjście? Muszę wyjść na dwór albo... albo znajdź mi księżyc...- Starałam się nie odpłynąć. Nie miałam pojęcia kto mnie podnosi, ale szybko pobiegł ze mną na rękach w nieznanym mi kierunku i wkrótce poczułam powiew chłodnego wiatru. Ktoś położył mnie delikatnie na trawie. Boże... Zapomniałam już jakie to wspaniałe uczucie... Ciepło zaczęło wypełniać moje ciało, a ja czułam się lepiej niż po jakimkolwiek narkotyku. Chciało mi się żyć, byłam szczęśliwa i czułam jak moc pulsuje mi w rzyłach. W głowie dudniło mi od przybytku siły. Czułam, że teraz mogę zrobić dosłownie wszystko. Dałabym sobie głowę uciąć, że gdybym teraz pomyślała o wschodzie słońca, księżyc zaszedłby bez wachania. Nie wiem czy ten księżyc był inny, czy po prostu przyzwyczaiłam się do utraty sił, ale czułam się o wiele lepiej niż wtedy, kiedy zaatakował mnie Jill z kumplami. Wstałam pełna energii i szczęśliwa jak nigdy. Spojrzałam na mojego wybawcę i ujrzałam przystojnego, bardzo przystojnego, jasnego blondyna o bladej karnacji. Stał tak w blasku księżyca,patrząc na mnie, a wrażenia spowielał tylko księżyc, który miałam wrażenie, trochę przygasł. Chociaż byłam praktycznie na haju zdrowy rozsądek przybył z odsieczą i powstrzymał mnie przed rzuceniem się i zdarciem ubrania z, jak się domyślałam, Draco. 
- Jak... Ty... Co?... Przed chwilą umierałaś... Co...- Blondyn nie miał pojęcia co o tym myśleć i był wyraźnie zagubiony. Przypomniałam sobie, że przecież nikt w Hogwarcie nie wie, że czerpię moc z księżyca i nie potrzebna mi różdżka. Nie miałam żadnej pewności, czy Draco za chwilę tego komuś nie wygada, więc jedynym wyjściem było wyczyszczenie mu pamięci. Cóż... Trudno... Podeszłam do lekko wytrąconego z równowagi chłopaka i położyłam mu rękę na ramieniu. Zdziwiony spojrzał się na moją dłoń, ale za chwilę znowu skierował wzrok na mnie. Skupiłam się na wspomnieniach jakie chciałam mu wymazać i szepnęłam:
- Obliviate.- Draco zamrugał parę razy i rozejrzał się zdezorientowany. Złapałam jego podbródek i skirowałam jego twarz w moją stronę. Spojrzałam mu w oczy.
- Pójdziesz teraz do swojego dormitorium, nie było cię tu, idziesz prosto z Wielkiej Sali.- Powiedziałam wyraźnie. Wraz z moim zamilknięciem, źrenice chłopaka zmniejszyły się do normalnych rozmiarów i Draco posłusznie oddalił się nie zwracając na nic uwagi. Odetchnęłam głęboko i bezszelestnie poszłam za nim. Mam nadzieje, że pokój wspólny nie jest daleko.

wtorek, 23 grudnia 2014

3

Znowu dziwne uczucie, jakby ktoś wyciskał ci wnętrzności, a później obraz jest chwilowo zamazany, ale dziś wostrzył mi się zaskakująco szybko. Zamknęłam szybko oczy i nie chciałam ich otworzyć, za to usłyszałam krzyki niedowierzania i lekkiej paniki.
- To niemożliwe!
- Hermiono! Mówiłas, że się nie da!
- Kim ona jest?!
- Aaa!- Kiedy odważyłam się spojrzeć, stałam na marmurowej posadzce, w szarej, kamiennej i wielkiej, klasie. Ławki były poustawiane w czterech rzędach, po dwie, z przejściem po środku. Przy każdej ławce mogło usiąść dwoje uczniów. Jakaś wysoka i chuda postać przyparła mnie do zimnej ściany i przylożyła różdżkę do szyi. 
- Kim jesteś i jak udało ci się złamać zaklęcia ochronne.- Powiedziała ostro... Profesor McGonagall!
- Profesor McGonagall!- Ucieszyłam się widząc ją, ona na mój widok nie była raczej zbyt szczęśliwa. Była wręcz ostro wkurzona i zdezorientowana. To chyba dalekie od szczęścia.
- Skąd mnie znasz.- Łał, ona jest troszkę przerażająca.
- Ach, no tak. Gdzie moje maniery? Lynn.- Podałam jej rękę i uśmiechnęłam się. Nie zwróciła na ten gest uwagi.
- Podaj nazwisko.
- I tu się zaczynają schody. Nie mam zielonego pojęcia jakie mam nazwisko.- Wzruszyłam ramionami, a pani profesor odsunęła różdżkę od mojej szyi. 
- Co nie wyjaśnia jak udało ci się obejść zabezbieczenia.- W klasie ciągle było słychać przytłumione, podniecone szepty. - Pani profesor, czy mogłaby pani wziąć różdżkę od mojej szyi? Ja i tak nie mam swojej.- Cóż... Przecież nikt nie wiedział, że jest mi niepotrzebna.
- Nie masz różdżki?- Widać była tym faktem totalnie zaskoczona, bo już nie byłam przygwożdżona do ściany. Ciągle się uśmiechając pomachałam do Gryfonów i Ślizgonów. Odmachała mi tylko, z trochę nieprzytomnym uśmiechem, dziewczyna z bardzo jasnymi, długimi blond włosami. To chyba Luna. Wszyscy patrzyli się na mnie sceptycznie, ale byłam w tak dobrym chumorze, że nie zwróciłam na to uwagi. 
- Longbottom. Po profesora Dumbledora. Już. Znasz hasło.- Pulchny brunet wybiegł szybko z klasy. Jego kroki niosły się echem po pustym korytarzu. 
- Co sprawiło, że jest pani taka zadowolona, panno Lynn.- Profesor McGonagall uniosła brwi do góry, a jej czoło pokryło się zmarszczkami.
- Wie pani profesor ile ja szukałam takich jak ja? Przez 5 lat grzebałam wszędzie i nic! A tu nagle znajduję się w szkole magii, gdzie to, co potrafię to norma!- Nadal się szczerzyłam, ale ona chyba jednak była nieskora do nawiązania nowej przyjaźni.
- Ile masz lat?- Usłyszałam rozmarzony, wysoki głos. Luna wyciągała szyję żeby mi się dokładnie przyjrzeć.
- Skończyłam szesnaście.
- To tak jak my!
- A skąd jesteś?
- Z Londynu. Właśnie. Harry Potterze, odwiedziłam twojego wujka. Chyba mnie nie polubił.- Wzruszyłam ramionami i zrobiłam bezsilną minę.
- Odwiedziłaś Dursley`ów?- Wytrzeszczył oczy.
- No tak, ale Dudleya i twojej ciotki nie było. Jak już mówiłam twój wuj mnie nie pokochał.- Znudzona staniem usiadłam sobie na zimnym marmurze. Harry siedział nie mogąc wydobyć z siebie słowa. Ciągle spoglądał na (chyba) Hermionę, ze zmarszczonymi brwiami, jakby miał nadzieję, że za chwile powie "czytałam o tym", ale ta tylko przyglądała mi się z otwartą buzią. Ciekawe co zrobi jak jej wyczaruję jedzenie z niczego. Przypomniałam sobie, że przecież u Dursley`ów też były jakieś zaklęcia ochronne. Hermiona zaczęła grzebać w torbie aż w końcu znalazła to co chciała, czyli wielką książkę, obitą skórą. Słyszałam jak mruczy; "To niemożliwe, w Historii Hogwartu nie ma niczego takiego". Znowu było słychać echo kroków, ale tym razem częściej. Neville szedł z profesorem Dumbledorem. Pierwszy wszedł do klasy dyrektor, a zaraz za nim człapał niezdarnie Neville.
- Albusie! Jak dobrze, że jesteś. To ta dziewczyna!- Wskazała na mnie różdżką.- Myślę, że najrozsądniej byłoby od razu powiadomić Ministerstwo.- Paplała rozgorączkowana profesor McGonaggal.
- Spokojnie Minervo. To tylko dziecko, nie potrzeba nikogo wzywać. Dzień dobry Lynn.- Powiedział spokojnie i uśmiechnął się do mnie. No wreszcie ktoś normalny i wyluzowany. 
- Cześć.
- Pozwolisz ze mną? Chciałbym z tobą pomówić.
- Jasne.- Wstałam z podłogi i otrzepałam tyłek. Podeszłam do dyrektora, a on ruszył w stronę drzwi nadal uśmiechnięty i spokojny.
- Pa Harry Potterze.- Pomachałam mu i wyszłam na korytarz, za profesorem. Dumbledore szedł wolno i spokojnie, ale i tak miał długie nogi, więc ja, jako krasnal, musiałam zagęszczać ruchy. 
- A więc nie wiesz jak się nazywasz, tak?- Pokiwałam twierdząco głową i mruknęłam 'mhm', bo nie byłam pewna, czy zauważył ruch.- To nie problem. Na pewno się czegoś dowiemy. Rozumiem, że nic nie wiesz na temat swoich rodziców?- Spojrzał się na mnie ukosem.
- Nic, a nic.
- No cóż. Nie byłaś zapisana do Hogwartu, ani pewnie nigdzie indziej, więc trzebaby było obudzić tiarę. Przydzielimy cię na kolacji.- Mówił pogodnym tonem. Doszliśmy do wielkiego, kamiennego gargulca, który na chasło "żaby toffi" odskoczył na bok odsłaniając schody. Profesor wszedł na pierwszy stopień, a ja zaraz po nim. Schody ruszyły spiralą do góry, a kiedy stanęły staliśmy tuż przed wielkimi, czarnymi drzwiami. Dumbledore zrobił krok, a one otworzyły się przed nim z lekkim gruchotem starości. Weszłam pewnym krokiem do idealnie okrągłego gabinetu ze ścianami pokrytymi ruchomymi obrazami starców.
- Wtargnęła do Hogwartu jak gdyby nigdy nic! Zniewaga! Trzeba ją ukarać! Ja bym...
- Fineasie...- Przerwał mu uprzejmym głosem Dumbledore.- Jednak nie ty będziesz o tym decydował.- Były dyrektor mruknął coś niezrozumiałego, ale się już nie odezwał. Raz czasem rzucał mi tylko pogardliwe spojrzenia.- A więc, Lynn... Powiedz mi skąd dowiedziałaś się o Hogwarcie.- Złożył ręce na biurku i uśmiechnął się, ale widziałam w jego oczach zaskoczenie i niepewność. No tak... Bo chyba raczej nie często ktoś od tak teleportuje się do Hogwartu... Szczególnie 16-latka...
- Z książek pani Rowling. Czytałam wszystkie książki, które zawierały choć odrobinę magii, ale tą przeczytałam ostatnią, bo uważałam, że tak popularna książka nie może mówić o prawdziwym świecie.
- Najciemniej zawsze pod latarnią, prawda? Jak udało ci się tu dostać? Przecież chyba wiedziałaś, że nie da się tego zrobić na terenie szkoły.
- Tak, oczywiście, wiedziałam, ale pomyślałam, że nigdy nie zaszkodzi spróbować. Obmyśliłabym drugi plan, gdyby ten nie wypalił... A jednak...- Uśmiechnęłam się dumna z siebie.
- Czyli po prostu się deportowałaś, tak? Za którym razem udało ci się aportować?
- Za pierwszym. To było, kiedy odwiedziłam wuja Harrego żeby się dowiedzieć ile Harry ma lat itp. Przyjechałam tam autobusem, ale kiedy wracałam nie chciało mi się tłuc komunikacją miejską, więc spróbowałam i udało mi się. Deportowanie się do Hogwartu było moim drugim.- Po twarzy profesora przebiegł cień zaskoczenia, ale szybko to ukrył szczerym uśmiechem. Wszystkie portrety przysłuchiwały się nam z zapartym tchem. 
- No to gratuluję panno Lynn. Pozostaje tylko kwestia przydzielenia cię do rocznika. Nie wiem którego. Czy do twojego, czy może zaczęłabyś od początku...?
- Mogę do mojego. Spokojnie dam radę. Próbowałam wszystkich zaklęć i wyszły mi. Co do jednego.- Powiedziałam gorączkowo.
- Dobrze. Najwyżej jeśli nie będzie ci tam odpowiadało przeniesiemy cię do młodszego rocznika. Spojrzał na coś nademną i powiedział
- Trwa teraz przerwa, więc możesz pozwiedzać zamek. Przydzielę ci kogoś do oprowadzenia i widzimy się na uczcie.- Posłał mi dobroduszny uśmiech i wstał od biurka. Ja też podniosłam się i ruszyłam za nim do wyjścia. 
- Panie profesorze, czy skoro Tiara Przydziału, w dużej mierze, bierze pod uwagę w jakim domu byli nasi przodkowie, to czy nie będzie wiedziała kim jestem?- Zastanawiałam się nad tym przy każdym wyborze Tiary, który był umieszczony w książce.
- Jesteś bardzo bystra, Lynn, ale to tak nie działa. Tiara rzeczywiście wie takie rzeczy, ale z nią nie można rozmawiać. Słyszała zbyt dużo, więc założyciele Hogwartu zaczarowali ją tak, by nie mogła odpowiadać i rozmawiać. To zaklęcie jest nieodwracalne i nie radziłbym próbować go zdjąć, bo gdyby się jednak udało, Tiara mogłaby trafić tam gdzie niepowinna.- Pokiwałam głową ze zrozumieniem. Chyba rzeczywiście lepiej nie próbować. Szliśmy długim korytarzem bez okien, ale jednak bardzo jasnym. Usłyszałam jakiś łoskot, miałknięcie i śmiech.
- Pan Wesley i pan Wesley, jak dobrze, że was spotkałem.- Bliźniacy podskoczyli na dźwięk głosu Dumbledora.- Mam dla was zadanie. Oczywiście jeśli macie czas je wykonać.- Fred i George natychmiast pokiwali twierdząco głowami. 
- Dla profesora zawsze mamy czas.- Odezwał się... Eee... Ten po mojej prawej.
- Bardzo się cieszę Fred. Jeśli, więc nie zabiorę wam niezbędnego czasu, proszę abyście oprowadzili pannę Lynn po zamku i zapoznali ją z najważniejszymi rzeczami. Musicie się zjawić punktualnie na kolację. Oddaję ją pod waszą... opiekę...- Mrugnął i oddalił się szybkim krokiem w stronę gabinetu. Bliźniacy natychmiast do mnie doskoczyli.
- Słyszeliśmy o tobie...- Odezwał się Fred po mojej prawej.
-... chyba nawet więcej niż ty sama o sobie.- Dodał natychmiast George.
- Taak... Spodziewałam się takiej sytuacji... Może zacznijmy tak 'prawidłowo'.- Pokazałam w powietrzu cudzysłów.- Jestem Lynn.- Fredowi podałam prawą, a Georgowi lewą rękę i uścisneliśmy je sobie. 
- Fred.
- George.
- Nie, to ja jestem Fred.
- Ja jestem George? No tak pomyłka. George.
- Fred.
- Pogubiłam się chłopaki. Pozwólcie, że narysuję wam wąsy.- Wyciągnęłam z kieszeni czarny pisak, który dopiero co się tam pojawił, i podeszłam do...- Ty jesteś...
- Fred.- Temu narysowałam takie typowe, francuskie, zakręcone. Odwróciłam się do Georga. Jemu niestety przypadły takie trochę pedofilskie. Parsknęłam, kiedy stanęli obok siebie z moim artem na twarzach. 
- Wiesz co Fred, zawsze chciałem mieć wąsy.
- Ale na pewno nie takie jak teraz!
- Moje są lepsze niż twoje!
- Okej! Ja będę miała najgorsze!- Krzyknęłam, stanęłam między nimi i machnęłam sobie dwie, poziome kreski pod nosem. 
- Wyglądasz uroczo moje dziecko.- Uśmiechnął się George. Fred w tym czasie drapał się po głowie.
- Nie uważasz, że za daleko się posunęliśmy na pierwszym spotkaniu? Za drugim razem może ogoli nam głowy.
- Kto wie. W końcu nie wiadomo czy to nie przypadkiem córka Ksenofiliusa Lovegooda. Może być zdolna do wszystkiego.
- Ile ty masz lat w ogóle? Każdy kogo o to spytaliśmy odpowiadał inaczej.
- 31 lipca skończyłam 16.- Fred i George wybałuszyli oczy.
- Serio?!
- Myśleliśmy, że...
- ... masz co najmniej 14! I w dodatku masz...
- ...  urodziny wtedy co Potter!- Nie chciało mi się już dłużej nic analizować 'skąd jestem' 'kim jestem'. Więc zaproponowałam;
- Może chodźmy już zwiedzać, okej?
- Okej.- Obaj pokiwali głowami i poszli przodem.- Nie jesteśmy w stanie...
-... pokazać ci całego zamku,...
-... w tak krótkim czasie, więc podzielmy wycieczkę...
-... na dwie części.- Wchodzili sobie w zdania jakby każdy wiedział co drugi chce powiedzieć. To nienormalne. 
- Ćwiczycie to?- Spytałam w końcu.
- Co?- Odpowiedzieli równocześnie. Znowu.
- No to.
- To?- Zapytał Fred.
- Nie.- Odpowidział George.
- Wcale.- Dodałam sarkastycznie i to równocześnie z Fredem. Łał. Załapałam ich rytm. Możemy się zgrać i przy każdym kończyć za siebie zdania. Miałam wrażenie, że od czasu, gdy się tu pojawiłam minęło kilka minut, a tymczasem wybiła piętnasta. Mieliśmy zaledwie trzy godziny, to stosunkowo dużo, ale w końcu jesteśmy w Hogwarcie, prawdopodobnie największym budynku świata. 

Równo o 18 staliśmy przed drzwiami Wielkiej Sali. Fred i George poszli już zająć miejsca, a ja cała w nerwach bałam się przekroczyć próg, a raczej tego co za progiem było. Nie mogłam zniknąć tuż przed przydziałem, nie jestem tchórzem. To był raczej stres typu 'co będzie później' albo 'a co jeśli'. W końcu chcąc nie chcąc zostałam wepchnięta do Wielkiej Sali przez wygłodniałych czarodziejów. Po chwili podszedł do mnie jakiś prefekt z Huffelpafu i zaprowadził do małej komórki, gdzie, jak się domyślałam, pierwszoroczniacy zawsze oczekiwali przydziału. Wszystkie głosy ucichły i usłyszałam jeden, donośny, niosący się echem po sali, dobroduszny głos Dumbledora.

2

Wylądowałam dokładnie w tym samym miejscu, w którym chciałam. Stałam po środku mojego pokoju w sierocińcu. Westchnęłam głośno. Nie powinnam była się tak unosić, pewnie wyrobił sobie o mnie złą opinię... Ale tak już czasami mam, kiedy się zdenerwuję to mnie tak opętuje, że nie mam nad tym kontroli. Nienawidzę jak ktoś odnosi się do mnie tak jak ten spasiony mugol. To jest jedna z najczęstszych przyczyn moich wybichów. Nadal miałam na sobie sukienkę. Pstryknęłam palcami i sukienka zmieniła się w getry i bluzkę. Cudownie. Hmm... Z tego co czytałam magia to raczej zaklęcia, a u mnie wystarczy, że o czymś pomyślę... Dziwne, ale wygodne. Jest 31 sierpień. Jutro zaczyna się rok szkolny, ale nie mam zamiaru iść na dworzec King Cross. Czy to nie byłoby dziwne, gdyby nagle pojawiła się jakaś nowa i to bez przydziału chociaż skończyła 16 lat? Zdecydowanie dziwne. Mam zamiar deportować się do Hogwartu 2 września. Nie pójdę na pokontną, bo nie mam ani galeona, więc raczej nic nie kupię. Pozostaje mi tylko czekać. W pokoju pojawił się telewizor, góra kanapek i stos filmów, tak właśnie chcę przetrwać do września. 

Już trzynasta?! Niemożliwe. Nawet nie pamiętam, o której zasnęłam. Obejrzałam wczoraj kilka części "Transformers"... Co to w ogóle jest... Ten film był baardzo dziwny i każda cześć miała ten sam wątek, tylko aktorzy się zmieniali. Ziewnęłam pożądnie lekko przybita tym, że jest dopiero 1 września. Jeszcze całe 24 godziny! Cóż, przynajmniej mogłam je poświecić na wyobrażanie sobie mojego wkroczenia w mury Hogwartu. Jestem pewna, że to będzie wielkie wejście. Ponownie przeciągnęłam się i ziewnęłam głośno. Zasnęłam w ciuchach i trochę się spociłam... No dobra, może nie trochę, trochę bardzo. Blee... Śmierdzę. Wyciągnęłam z dna szafy ręcznik i zabrałam kosmetyczkę. Wyszłam z pokoju, zeszłam schodami do łazienki i wzięłam pożądny prysznic. Osuszyłam się ręcznikiem i założyłam bieliznę. W tym samym czasie, w którym pstryknęłam palcami i pojawiły się na mnie ciuchy, weszła jakaś siedmiolatka. Musiała być nowa, bo jej nie znałam. Wlepiała we mnie, wielkie, zielone oczy z miną pełną niedowierzania i zachwytu.
- Jesteś wróżką!- Pisnęła i przytuliła mnie z całej siły.- Wiedziałam, że istniejecie!- Zaczęła skakać nadal kurczowo trzymając mnie w pasie. Skakała ściskąjąc mnie równie mocno co jakiś dwudziestolatek i piszczała z podekscytowania. Określenie wróżka pasowało do mnie tak, jak malutki do Hagrida. Nagle spostrzegłam, że rzeczywiście nie jestem wróżką, ale raczej wiedźą, którą wszyscy próbują pokonać. Chyba z powodu podekscytowania przechodziłam dziś ze skrajności w skrajność i po prostu od tak zrobiło mi się wesoło.
- Hahahahahahahahaha!- Zaczęłam się głośno śmiać i po prostu nie mogłam przestać. Mała spojrzała się na mnie zdziwiona, a ja starałam się uspokoić, aż po kilku minutach mi się to udało. 
- Najpierw powiedz mi jak masz na imię.- Spojrzałam się na małą czule i uśmiechnęłam się. Zawsze lubiłam dzieci, a one zazwyczaj lubiły mnie... No chyba, że rozmawiały z tymi wrednymi szmatami... 
- Jestem Lily, a ty?
- Lynn.
- I nie jesteś wróżką? Przecież widziałam jak zrobiłaś tak- Pstryknęła palcami.- I buch! Miałaś ubrania.- Wpatrywała się we mnie wzrokiem pełnym uwielbienia.
- Nie jestem wróżką, jestem czarownicą.- Dziewczynka odskoczyła ode mnie z przerażoną miną. Cofnęła się jeszcze kilka kroków dla bezpieczności.
- Ale mnie nie ugotujesz...?... Prawda?- Patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami.
- Oczywiście, że nie.- Ale za to połknę cię w całości. Tego już nie powiedziałam, bo tym pewnie wystraszyłabym ją na śmierć.
- Nie wyglądasz wcale na czarownicę. Jesteś ładna.- Przyjrzała mi się badawczo i jej twarzyczkę rozjaśnił uśmiech. Mój pierwszy komplement usłyszałam od siedmiolatki... No cóż... To i tak już coś.
- Dziękuję. Bo widzisz... Lily, nie wszystkie czarownice są złe. Wróżek nie ma, są tylko czarownice, ale istnieją i te dobre, i te złe. Nie martw się ja jestem tą dobrą.- Dodałam szybko widząc jej minę. Po chwili namysłu powiedziałam.- I spełnię twoje trzy życzenia. Proszę tylko żeby były w miarę wykonalne, bo jestem jeszcze młoda i nie wszystko potrafię.- Uśmiechnęłam się ciepło.- A może spełnię twoje życzenia u mnie w pokoju, a nie w łazience?- Na policzki natychmiastowo wstąpiły jej rumieńce i bez zastanowienia podbiegła do mnie.
- Dobrze, chodźmy.- Wzięła mnie za rękę i pociągnęła korytarzem.- Gdzie teraz?
-W prawo, a potem pokój numer 7.- Lily otworzyła drzwi, weszła do środka i wgramoliła się na łóżko. Usiadłam na starym, drewnianym krzesełku koło łóżka służącym za stolik nocny. Nogi swobodnie mi zwisały, bo byłam za mała by dosięgnąć nimi podłogi.
- No więc... Twoje pierwsze życzenie.
- Hmm...- Lily zmarszczyła słodko czółko zastanawiając się. Rozglądała się po pokoju upewniając się, że nie mam tu oczu w słoikach i wielkiego kotła. Klasnęła w dłonie i krzyknęła z uśmiechem.- Mam! Chcę mieć strój baletnicy i skrzydełka wróżki... I różdżkę!
- A jakie kolory? Strój ma być różowy?
- Nie. Nie lubię różowego. To tylko głupi stereotyp, że dziewczynki muszą lubić różowy. Chcę zielony, ale taki jasny i fioletowe skrzydła, a różdżka... Żółta. A mogę jeszcze buty?- Zrobiła taką minę, że nie wyobrażałam sobie, by ktokolwiek mógłby jej teraz odmówić. Zaskoczyła mnie tym różpwym. Jakie siedmioletnie dziecko używa słów typu "stereotyp"?
- Oczywiście. Jakie?
- Pomarańczowe, takie na żepę, bo te bez ciągle mi się zsówają z nogi.- Jej mina przypominała teraz "cały świat jest przeciwko mnie". 
- Już się robi księżniczko.- W łazience pstryknęłam palcami dla fajnego efektu, a tutaj zrobiłam taki ruch ręką jakbym trzymała różdżkę i po machnięciu dłonią mała była już kolorową, wróżkową baletnicą.
- Jupiii!!!- Zapiszczała i zaczęła skakać. Rzuciła się na mnie i zaczęła mocno przytulać i całować po całej buzi.- Dziękuję, dziękuję, dziękuję!- Złapałam ją i posadziłam na łóżku, na przeciwko siebie.
- Drugie życzenie.- Pokazałam palcami "dwa" i zamachałam nogami. 
- Co? Ja myślałam, że tamto życzenie to już było cztery...?- Mała miała tak duże i wręcz tryskające inteligencją oczy, że stanowiła dla mnie niezłą zagadkę.
- No cóż, to był taki zestawik. A teraz myśl nad drugim.
- Ymm... Chciałabym... Chciałabym... Zjeść coś dobrego...- Zjeść coś? Coraz bardziej lubiłam tę dziewczynkę. 
- Tego możemy nawet nie liczyć do twoich trzech życzeń, bo sama bym coś chętnie zjadła. Pora obiadowa, więc... Na co masz ochotę?
- Ja... Hmm... Lubię spaghetti... Ale tak dużo...- Uśmiechnęła się nieśmiało.
- Jasne, już się robi.- Hermiono, właśnię łamię twoje przekonania, że jedzenia nie można wyczarować z niczego. Bum! Spaghetti! Ta dam! I co? Koniecznie będę musiała jej to pokazać w Hogwarcie. 

Położyłam Lily spać i poszłam do swojego pokoju. Zdecydowałam się nie wymazywać jej tego z pamięci, bo ma dopiero siedem lat i i tak nie bedzie tego pamietać. Przez całą drogę do pokoju zastanawiałam się co się stało z jej rodzicami... Biedne dziecko... Zamyślona nie zauważyłam kogoś za zakrętem i uderzyłam w niego. Odbiłam się od twardego brzucha i upadłam na podłogę.
- Auuć- Jęknęłam i spojrzałam do góry. Nade mną stał Jill z pogardliwym uśmieszkiem i opierał się nonszalancko o ścianę. 
- Nic ci się nie stało kotku?- Powiedział pieszczotliwie i wyciągnął do mnie rękę.
- Nie mów do mnie kotku skurwielu.- Ja naprawdę przeklinam bardzo żadko, ale jeśli on jest w pobliżu nie mogę się powstrzymać. Wstałam i z podniesioną głową ruszyłam dalej. Oblech złapał mnie za rękę i pociągnął do siebie. Przyparł mnie do ściany i odgarnął włosy z twarzy. Przybliżył się do mnie i z ustami przy mojej szyi wyszeptał.
- Przydałoby się zająć czymś te twoje niewyparzone usteczka. Nie musisz udawać takiej niedostępnej, wiem, że chcesz.- Boleśnie wbijał palce w moją rękę.
- To boli.- Jęknęłam.- Puść mnie.- Próbowałam się wyszarpnąć, ale to tylko jeszcze pogorszyło sprawę.
- Zaboli dopiero wtedy, kiedy będę chciał żebyś krzyczała.- Nie, nie, nie. Ogarnęło mnie przerażenie i miałam wrażenie, że moja głowa eksploduje. Skuliłam się, a Jilla odrzuciło do tyłu z taką siłą, że kiedy uderzył w ścianę musiał to słyszeć cały Londyn. Spojrzał na mnie oszołomiony, a ja bliska płaczu pobiegłam do swojego pokoju i zatrzasnęłam się w nim. Oddychałam głęboko nie mogąc się uspokoić. To zdarzało się często, kiedy spotkał mnie sam na sam, a ja od zawsze miałam tak, że panicznie bałam się takich zachowań. Uspokoiłam się dopiero koło 23... Przestałam się trząść i mogłam normalnie oddychać. Ataki paniki były bardzo uciążliwe, ale zdażały mi się tylko w takich sytuacjach. Raz ogarniała mnie wściekłość taka jak u pana Dursley'a, a kiedy on się pojawiał czułam się po prostu bezsilna. Przerwałam analizowanie moich humorów i znowu wróciłam myślami do Lily i Hogwartu.. Planuję pojawić się tam między 10:00-11:00. A wracając do małej to jeszcze nigdy nie byłam dla nikogo taka miła, ale ona była po prostu... Och... No nie dało się jej nie kochać! Obiecuję, że jak skończę Hogwart to po nią wrócę. Nie pozwolę, żeby zmarnowała sobie tu życie tak samo jak ja. Moje myśli dziwnie skaczą... Myślę o Hogwarcie, a zaraz o tym jak lubię Lily, a pózniej, że moje myśli skaczą. Boże... Powinnam się leczyć... Lepiej pójść już spać.

Głupie słońce, głupie słońce, głupie słońce. Która godzina... Otworzyłam powoli oczy i spojrzałam na zamazane cyfry na zegarze. Jest dopiero 9... Prześpię się jeszczę... Tak, jeszcze chwilkę... Czy te dzieciaki nie mogą być ciszej?! Nie udało mi się nawet domknąć oka... Która to? Jakieś 5 po... W moich uszach pojawiły się stopery i ułożyłam się wygodnie na poduszce. Lewy bok... Prawy bok... Brzuch... Plecy... Kurde! Wkurzona podniosłam się do pozycji siedzącej. Zegarek natychmiast rzucił mi się w oczy. 10;30! To niemożliwe! Zerwałam się z łóżka i nie minęło 5 sekund, a już byłam w ciuchach. Postawiłam dzisiaj na elegancję, żeby aż tak ich nie wystraszyć. Analizowałam wszystko zbiegając po schodach do łazienki i szybko myjąc zęby. Wyglądałam jakbym miała na głowie szopa pracza, więc skupiłam się i sprawiłam, że moje włosy ułożyły się w delikatne fale, a z kosmyków padających na twarz zaplotły się cienkie warkoczyki łączące się w "wianek". Obmyłam twarz wodą. Jest okej, wszystko dobrze. Cel. Wola. Namysł. Trzask. Już mnie nie ma.


~~~~~~~~

Przepraszam, że taki krótki, ale po prostu musiał się tak skończyć ;) w ogóle mam nadzieję, że się wam podobał. Ciekawe to chociaż? Chyba mnie nie pogonicie z widłami jeśli jest zły, no nie? No to.... Czymajcie się mebli i... Do zobka Potterheads!

1

- Lynn? Lynn! - Ktoś mnie woła. Muszę wstać, ale może jeszcze poleżę z 5 minut. Błagam. Spać.- Lynn!!! - Ych... Zamknij się, nie chcę. Usłyszałam jak ktoś otwiera drzwi.- Lynn, jedziemy na wieś. Wstawiaj.
- Nigdzie nie jadę, muszę coś sprawdzić w bibliotece.
- Dziecko, siedzisz tam dzień i noc. Co chcesz znaleść?
- Jeszcze trochę sobie posiedzę. To moja sprawa czego tam szukam. A teraz pozwolisz, że się ubiorę i przesiedzę cały dzień w bibliotece. Do widzenia. - Wstałam i zamknęłam opiekunce drzwi przed nosem. Przeciągnęłam się i otworzyłam szafkę z raczej skromną garderobą. Niby wszystko potrafię, ale raczej nie tracę czasu na zdobywanie nowych ciuchów. Jakoś nie za bardzo przywiązuję do tego wagę. Wyjrzałam przez brudne, zakratowane okno. Chyba trochę chłodno, a do biblioteki nie jest tak blisko. Założyłam szare getry, zwykłą czerwoną bluzkę i granatową bluzę. Na nogi wciągnęłam stare, schodzone, żółte trampki. Jak już mówiłam, za modą nie podążam. Wzięłam szczotkę do włosów, szczoteczkę do zębów i poszłam do łazienki. Wszystkie dziewczyny powyżej trzynastki malowały się przed własnymi lusterkami, a te młodsze albo rozczesywały włosy, albo myły zęby. Dziewczynki na mój widok szybko zakończyły poranną toaletę i wybiegły z łazienki.Te starsze lafiryndy spojrzały na mnie z odrazą, ale nie udało im się ukryć cienia strachu, który przebiegł po ich plastikowych twarzach. One miały się akurat czego bać, ale tym mniejszym naopowiadały o mnie najgorszych rzeczy i teraz nawet te, którym nic nie zrobiłam omijały mnie szerokim łukiem. No tak. Co taka Lynn może zrobić? Oj, Lynn może wiele, może zrobić wszystko czego zapragnie.

Mogę sprawić, że stanie się coś złego. 

Rozczesałam włosy i umyłam zęby, po czym wyszłam z tej szmacialni. One naprawdę powinny się trochę bardziej szanować. Mój żołądek wydał żałosny odgłos. Jestem strasznie głodna. Poszłam do stołówki, gdzie połowa sierot już jadła, z plecakami obok krzeseł. Podeszłam do stołu z jedzeniem i zrobiłam sobie kilka kanapek. Wpakowałam je wszystkie do papierowej torby i wyszłam z sierocińca. Minęłam piekarnie Petersów i księgarnię, przeszłam przez most i skręciłam w prawo. Po około 20 minutach byłam już w bibliotece, miała już swoje lata i widać to było jak na dłoni. Podeszłam do znajomej bibliotekarki i zapytałam o to co zwykle.
- Dzień dobry. Czy są jeszcze jakieś książki o magii, których nie przeczytałam?
- Tak, została już tylko seria Harrego Pottera. Jest bardzo wciągająca, naprawdę warto przeczytać.- Uśmiechnęła się do mnie dobrodusznie i poprowadziła do właściwego działu.- Tu są wszystkie części. Znając twoje tępo czytania już dzisiaj powinnaś skończyć trzy części albo i cztery. Miłego czytania.- Odeszła za biurko i pomogła następnej dziewczynie w znalezieniu książki. Resztki nadziei związane z odnalezieniem innych czarodziejów prysły jak bańka mydlana. Kto normalny zamieszczałby informacje wagi światowej w książce, którą przeczytało prawdopodobnie 80% ludzi na świecie? W sumie to po pięciu latach zarwanych nocy i opuszczonych dni w szkole na rzecz bezużytecznych opowiadań o magii, jeszcze jedna taka saga nie zrobi mi różnicy.
 Pierwsze zaklęcie.Tylko, że oni mają tam różdżki, ale cóż chyba warto spróbować. Zabrałam ze sobą książkę i odeszłam w ten sam kąt, w którym zawsze testowałam formułki. Położyłam przed sobą pierwszą część sagi o magii i odetchnęłam głęboko.
- Wingardium leviosa.- Wypowiedziałam wyraźnie zaklęcie lewitujące. Z otwartymi ustami patrzyłam jak książka unosi się w powietrzu. Czyli, co. To... To oni jednak są? I jak to możliwe, że nie potrzebuję różdżki? Jeśli ta książka jest prawdziwa to... O mój Boże! Wreszcie się udało! Znalazłam resztę! Resztę dnia spędziłam na czytaniu książek. Jeszcze tego dnia skończyłam Czarę Ognia, a resztę części wypożyczyłam i zabrałam ze sobą. Byłam tak niesamowicie głodna, że kiedy dotarłam wreszcie do sierocińca podskakując i ciesząc się jak głupia porobiłam sobie pełno kanapek i poszłam do pokoju. Usiadłam na łóżku, otworzyłam piątą cześć na pierwszej stronie i zabrałam się za czytanie i jedzenie. Byłam już na 168 stronie, kiedy bez pukania, do pokoju wszedł Jill.
- Co nasza psychopatka robi? Kogo obdarłaś ze skóry, że taka szczęśliwa przyszłaś i dlaczego nie było cię dzisiaj na wsi?- Uśmiechnął się i nonszalancko oparł się ramieniem o ramę drzwi. Ręce schował w kieszenie.
- Na żadną odpowiedź nie zasługujesz tępy mugolu. Nie radziłabym ci u mnie podpaść, więc dziękuję za odwiedziny, a teraz możesz się oddelegować do swojej kwatery.- Sądząc, że mnie posłucha jak reszta wróciłam do czytania i jedzenia bułki z pomidorem. Nie słysząc kliknięcia zamykanych drzwi skierowałam zdziwione spojrzenie na nadal stojącego Jilla, z tą samą miną cwaniaczka. Nie to nie sam się prosił.
- Auć!- Złapał się za nogę.- Au! Skurcz mnie złapał. Au! I to mocno!- Syknął i zaczął razmasowaywać mięsień.-Muszę iść po magnez.- Mruknął bardziej do siebie, ale po chwili opuścił pokój. Za drzwiami postępowania umilkły, ale niestety stęknięcia zastąpił głuchy łoskot spadania ze schodów.
- Ups.- Wróciłam do czytania i testowania zaklęć. Hmm... Ciekawe, czy Harry rzeczywiście istnieje...

 Jeszcze przed 3 nad ranem skoczyłam całą serię. Przećwiczyłam jeszcze te zaklęcia, które mogłam i przebrałam się w piżamę. Poszłam jeszcze zrobić siku i umyć zęby, a potem położyłam się do łóżka. A więc Little Whinging, Privet Drive 4, to mój jutrzejszy cel.

Obudziłam się wcześnie rano i nie ociągając się poszłam do łazienki. Umyłam twarz, zęby. Z tego, co dowiedziałam się w książce wychodzi na to, że jestem metamorfomagiem, więc nie miałam najmniejszego problemu ze zrobieniem sobie delikatnych fal. Wróciłam do pokoju, by się przebrać. Założyłam nową, dopiero co wyczarowaną sukienkę w kolorze bladoróżowym, cienki, szary kardigan i szare sandałki z cieniutkimi paskami, na płaskim obcasie. Nadal nie miałam pojęcia o modzie, po prostu zobaczyłam taki zestaw na wystawie i pomyślałam, że Dursleyowie wpuszczą mnie chętniej jeśli będę ubrana, ładnie i po mugolsku. Nikomu nic nie mówiąc wyszłam z sierocińca i poszłam na przystanek. Pewnie opiekunki i tak nie zainteresowałyby się gdzie idę i po co, a nawet jeśli to zawsze mogą jakoś magicznie zmienić zdanie... Stanęłam pod daszkiem przystanku czekając na autobus. W sumie mogłabym spróbować się teleportnąć, ale jednak za duże ryzyko. Kiedy autobus podjechał było parę minut po dziewiątej. Do Little Whinging będzie się jechało jakoś nie całą godzinkę, więc myślę, że zajdę do domu Dursleyów w idealną porę.

- Następny przystanek- Wisteria Walk.- Kobiecy głos zapowiedział następną stację. Po kilku minutach autobus zatrzymał się na wspomnianej wcześniej ulicy i połowa autobusu wysiadła właśnie na niej. Wyszłam z pojazdu i rozejrzałam się w około.
- Przepraszam! Czy wie pani może jak dojść stąd na Privet Drive?- Zaczepiłam jakąś dziwnie ubraną starszą panią, która wyglądała na obeznaną w okolicy.
- Ależ tak kochanieńka, właśnie tam idę. Mogę cię zaprowadzić.
- Dziękuję bardzo, naprawdę, ratuje mi pani życie.- Uśmiechnęłam się do niej miło i grzecznie się zapytałam czy ponieść jej zakupy. Przez całe 20 minut drogi, pani Figg, jak mi się przedstawiła, opowiadała o swoich ukochanych kotach, aż w końcu, całe szczęście, przerwała.
- To już tutaj. Dziękuję za niesienie zakupów, miłego dnia kochanieńka.
- Dziękuję, do widzenia!- Zapamiętać na przyszłość; nie pytać starszych pań o pomoc, drogę, cokolwiek. A więc tak…. Numer 4…. Siedem… Sześć…. Pięć… Cztery! Mam! Łał… jeszcze nigdy nie widziałam takiego idealnego trawnika i tak niedorzecznie wypielęgnowanego ogrodu. Podeszłam do drzwi najczystrzego domu na świecie i zadzwoniłam lśniącym dzwonkiem do drzwi. W sumie to ten dzwonek tak lśnił, że trochę bałam się go dotknąć. Usłyszałam odgłos ciężkich kroków stawianych na schodach i chwilę później w drzwiach stanął potężny mężczyzna, koło 45- tki, z pokaźnymi wąsami, drugim podbródkiem i dożywotnim zapasem tłuszczyku. Spojrzał na mnie pytająco.
- P-p-pan Dursley?- Spytałam nieśmiało.
- Tak, to ja. Kim pani jest jeśli można wiedzieć? I czemu nas pani nachodzi?- Spytał niecierpliwym tonem jakbym przerwała mu właśnie jakąś najważniejszą czynność na świecie.
- Czy m-możemy porozmawiać w ś-środku?- Zapytałam robiąc niewinną minkę anioła.
- Dobrze, niech będzie. Tylko proszę szybko.- Wydaje się, że pan Dursley irytuje się nadzwyczaj szybko. Usiedliśmy przy stoliku w kuchni.
- A więc mam na imię Lynn, nazwiska niestety nie mogę panu zdradzić, bo sama go nie znam. Właśnie po to tutaj jestem. Myślę, że mieszka lub mieszkał tu ktoś kto może mi pomóc dowiedzieć się kim jestem.- Miałam nadzieję, że chociaż kiedykolwiek istniał.
- Kto jest tym kimś?- Warknął pan Dursley, choć wydawało mi się, że już dobrze wie o kogo chodzi.
- Tym kimś jest Harry Potter. Chciałabym wiedzieć ile ma lat i czy jest w domu. Jeśli można spytać oczywiście.

- Można, nie można.- Burknął pan Dursley.- Ma 16 lat i nie ma go teraz. Jest u swojego rudego koleżki...- Burknął coś pod nosem i zmarszczył czoło. Po chwili wytrzeszczył na mnie oczy jakbym była cała zielona i miała różowe rogi.-Chwileczkę! A czy przypadkiem nie miało tu być jakiś zaklęć chroniących żeby ludzie tu nie przyłazili?!- Uniósł się wuj Harrego przekonany, że jestem mugolką... A jednak pomysł z tym strojem był dobry. Oczy pana Dursleya zwęziły się i przyglądały mi się podejrzliwie.- Ty jesteś jedną z nich! No tak! Oczywiście! Wynocha mi stąd! Żadnych dziwaków w moim domu! Już!- Ech... Wiedziałam, że tak będzie. Silencio. Pomyślałam, a pan Dursley umilkł natychmiast choć próbował się nadal wydzierać. Złapał się za gardło i spojrzał na mnie z przerażeniem. Już nie będę taka miła. Znowu poczułam to rozchodzące się po całym ciele zimno. Kiedy chłód obejmował moje ciało miałam wrażenie, że rzeczywiście wszystko się we mnie zamraża. Włącznie z uczuciami i człowieczeństwem. Unieruchomiłam wierzgającego pana Dursley'a następnym niemym zaklęciem, uniemożliwiając mu jakikolwiek ruch. Jak mnie ktoś traktuję, tak ja traktuję jego. Spojrzałam na niego obojętnie. Twarz miał całą purpurową z wściekłości, ale w oczach czaił mu się strach. Spokojnie założyłam nogę na nogę i odezwałam się lodowatym tonem.
- Niech mnie pan posłucha panie Dursley. Na razie jestem jeszcze miła i wyrozumiała, ale więcej takich zachowań nie zniosę. Mogę panu zrobić co tylko mi się żywnie podoba. Uśmiercić, torturować, transmutować...
A do osiągnięcia w tym wszystkim perfekcji wcale nie musiałam uczęszczać do Hogwardu, ale teraz, kiedy się o nim dowiedziałam mam szansę poznać swoją przeszłości... I na pewno osiągnę swój cel... - Coraz bardziej ściszałam głos i przybliżałam głowę do tej opasłej świni.- Nieważne czy będę musiała pozostawić za sobą kilka trupów czy nie. Mnie to nie robi żadnej różnicy.- Skończyłam lodowatym szeptem, kilka centymetrów od twarzy Vernona. Miałam wrażenie, że ocknęłam się z zimnego transu. Odchrząknęłam i powróciłam do swojej dawnej pozycji i miłego tonu.- A więc... Czy pani Rowling o wszystkim wiedziała?- Spaślak pokiwał twierdząco głową.- Jest czarownicą?- Ponowne potwierdzenie. Teraz pan Dursley był niezdrowo blady, a po jego czole spływał zimny pot. Oczy miał szeroko otwarte i pełne przerażenia. Chcąc uzyskać odpowiedź, sprawiłam, że pan Vernon ponownie mógł mówić, ale nie odezwał się ani słowem.- Czyli rozumiem, że skoro Harry ma 16 lat ostatnia część sagi jest tylko wyobraźnią pani Rowling tak?- Uśmiechnęłam się tak jak przy wejściu. Pan Dursley energicznie pokiwał głową na znak potwierdzenia. Wstałam i zdjęłam zaklęcie unieruchamiające z wuja Harrego.
- Dziękuję za wszystkie informację i przepraszam za mój niestosowny wybuch, ale chyba muszę mieć jakieś nerwowe geny. Do widzenia panie Dursley. Proszę pozdrowić syna i małżonkę.- Będąc pewna, że tego nie zrobi wyszłam z domu numer 4 przy Privet Drive i jednak postanowiłam spróbować z tym deportowaniem się.


niedziela, 14 grudnia 2014

Prolog

Naznaczona córka. Wybrana.
Jesteś dzieckiem samej nieśmiertelnej Śmierci - jesteś niebezpieczna.
Rzadkie, egzotyczne zwierze, o którym istnienia nikt nie ma pojęcia.
Jesteś Wybrana - naginasz innych do siebie.
Bywa, że pragniesz normalności.
Bywa, że jesteś okrutna, sprawiasz ból i mącisz w głowach.
Jesteś Naznaczona i nigdy nie będziesz nikim innym.
Przed tobą nikt się nie skryje.
Nikt się nie schowa.
Możesz udawać, że jesteś kimś innym, ale Śmierć zawsze wygrywa.
Nawet ze swoją córką. 
Nawet ze swoim synem.
Chodź do ojca Lynn, nie bój się. Chodź.
I zabij.

Postacie



Lynn








Draco Malfoy








Harry Potter








Hermione Granger








Maggie Croventow










Ron Weasly







I inni