sobota, 27 grudnia 2014

4

Nie, nie, nie. Muszę się uspokoić. Usiadłam na podłodze i zaczęłam głęboko oddychać. Po kilku chwilach udało mi opanować. Mniej więcej. Czego się tu bać? Przełamałam zaklęcia Dumbledora, nie potrzebuję różdżki... Tiara nie może mnie dać do Huffelpafu. Jestem ciekawa jakie będą mieli miny ci, do których mnie przydzelą. Przerażone czy szczęśliwe... Zaczęłam przysłuchiwać się Dumbledorowi, bo nie byłam pewna czy ktoś po mnie przyjdzie.
- Jesteście pewnie ciekawi kto przybył dziś do Hogwartu i czy te wszystkie plotki są prawdą. Oczywiście nie wszystkie pogłoski, które rozniosły się w tak szybkim tępie są bliskie prawdzie, ale większość... Na przykład to prawda, że taka osoba jest z nami, że ma na imię Lynn, ale nie potrafi zabijać wzrokiem, ani hipnotyzować głosem. Nie widzi też przez ściany panno Chang...- Słyszałam w głosie Dumbledora rozbawienie całą sytuacją, którego nie potrafił ukryć.- Jak pewnie się domyślacie Lynn nie jest jeszcze przydzielona do żadnego domu, więc dobrze by było gdyby już dziś Tiara zdecydowała.- Dumbledore dał mi do zrozumienia, że mam już wejść. Otworzyłam ciężkie, drewniane drzwi i od razu podeszłam do stołka, gdzie czekała już profesor McGonagall z Tiarą w ręce. Usiadłam na stołku i zauważyłam, że wszyscy czekają z zapartym tchem na wybór i na to, co powie czapka. Profesor McGonagall włożyła mi ją na głowę drżącymi rękoma. Tiara natychmiast przemówiła.
- A to niespodzianka! Dawno TAKIEJ mocy tu nie było! Twoi przodkowie mówią sami za siebie!... Bardzo chcesz się dowiedzieć o kim mówię... Jesteś ciekwska, potrafisz się zezłościć... Oj taak...- Nie wyglądało na to żeby przestała gadać więc tylko przewróciłam oczami.- Ale przede wszystkim wielka moc... Oj wielka... Księżyc jest twoim sprzymierzeńcem moja droga, a on żadko kogo wybiera... Była tu kiedyś taka co kochała księżyc...- Przez chwilę zastanawiała się nad czymś.- Twoja krew i charakter wskazują mi dom, ale masz jeszcze inne cechy, które utrudniają wybór...- Zamilkła i przez dłuższy czas nic nie mówiła. Już zwątpiłam czy pasuję do jakiegokolwiek domu, ale nagle krzyknęła.- Slytherin!- Wszyscy Ślizgoni ryknęli i zaczęli wiwatować, ale zauważyłam, że Krukoni odetchnęli z ulgą. O mój Boże... Czyli jestem czystej krwi... Potężnej krwi... W świetnym chumorze dosiadłam się do jakiegoś chłopaka i rudej dziewczyny.
- Blaise Zabini- Podał mi rękę i uśmiechnął się.
- Lynn... Lynn- Uścisnęłam jegą wyciągniętą rękę.
- Miło mi.- Powiedział i pocałował moją dłoń.
- Zawsze jesteś takim dżentelmenem, czy tylko na zawołanie?
- A jeśli ciągle wołam to znaczy, że zawsze, czy też jest to odrębna kategoria? 
- Chyba pomyliłeś mnie z jakąś Krukonką.- Zaśmiałam się.- Ale sądzę, że każdy jest swoją odrębną kategorią, która nigdy się nie powtórzy. Czy ta odpowiedź cię usatysfakcjonowała Ciągle Wołający Dżentelmenie?
- Szczerze mówiąc nie spodziewałem się tak Krukońskiej odpowiedzi i lepiej bym tego nie ujął. Zaskoczyła mnie pani, panno Bez Nazwiska.- Błyskotliwy dżentelmen... To rzeczywiście szkoła magii...
- Ekchem...- Spojrzałam się w stronę odgłosu. Ruda dziewczyna patrzyła na mnie pogardliwie. Ouu... Po jej minie zrozumiałam, że nie powinnam tak gadać z Blaisem... No bo, zjawiam się tutaj niewiadomo skąd, jestem niewiadomo kim i zaczynam sobie gadać z chłopakiem, który pewnie się jej podoba... Nie powinnam tak robić...- Przepraszam, że wam przerywam, ale jedzenie już jest.- I rzeczywiście. Złota zastawa była pełna najrozmaitrzego jedzenia, ale czułam, że im dłużej tu jestem tym bardziej ta dziewczyna mnie znielubia, jeśli takie słowo istnieje...
- Ja nie jestem głodna. Pójdę już.- Podniosłam się od stołu.
- Wiesz jak trafić? Może cię odprowadzić?
- Nie, nie, trafię sama, ale dzięki Blaise.- Boże, Zabini... Nie pogarszaj mojej sytuacji. Rzuciłam jeszcze tej dziewczynie przepraszające spojrzenie i wyszłam z sali jako jedna z pierwszych. Kiedy znalazłam się na korytarzu trochę pożałowałam, że nie poprosiłam kogoś żeby mnie zaprowadził do pokoju wspólnego. Nie pozostało mi nic innego jak kierowanie się instynktem. Z tego co pamiętam wejście znajdowało się w lochach, więc trzeba było raczej schodzić w dół. Kiedy szłam szukając pokoju wszystkie portrety oglądały mnie dokładnie i szeptały coś między sobą. Szczerze mówiąc byłam już nieźle zmęczona, a przez adrenalinę buzującą mi w rzyłach nie poczułam ile kosztowało mnie przełamanie zaklęć Dumbledora. Naprawdę teraz? Kiedy tu nie ma żywej duszy? Nawet rzadnego portretu czy błąkającego się ducha. Musiałam podepszeć się ściany i osunęłam się po niej na podłogę. Potrzebowałam słońca, księżyca, burzy, obojętnie, ale właśnie z tego czerpałam siły... Przynajmniej tak mi się wydawało, bo zawsze kiedy byłam na dworze i skupiłam się właśnie na takich rzeczach od razu czułam przypływ sił. Takie załamanie energii już mi się kiedyś zdarzyło... To było kiedy Jill i jego koleżcy próbowali się do mnie dobrać... Pamiętam, że wracałam wtedy ze spaceru i było grubo po 1 w nocy, a oni stali pod jakimś obskurnym, starym barem i gapili się na mnie jak szłam po drugiej stronie ulicy. Podeszli do mnie z jakimiś głupimi tekstami na temat mojego tyłka... Cała trójka przycisnęła mnie do pnia jakiegoś drzewa. Nigdy nie czułam się tak bezsilna jak wtedy... Zaczęłam krzyczeć i zaciskać pięści, kiedy niewiadomo skąd na niebie pojawiły się burzowe chmury i błyskawice bez grzmotów rozdzierały niebo co kilka sekund, wiatr tak się wzmógł że trudno było się utrzymać na nogach. Odskoczyli ode mnie jak oparzeni, a kilka metrów od nas piorun rozwalił kawał chodnika i drzewo tuż obok nich stanęło w niebieskich płomieniach. Tej nocy już ich więcej nie widziałam, a kiedy się obudziłam byłam na sali szpitalnej i z poniedziałku zrobiła się środa. Ale księżyc mi pomógł, zdołałam dojść, nie upadając, do sierocińca i załomotać w drzwi. Muszę wydostać się na zewnątrz. Muszę. Usłyszałam kroki na korytarzu i zdobyłam się na głośniejszy szept zanim całkowicie odlecę.
- Gdzie jest wyjście? Muszę wyjść na dwór albo... albo znajdź mi księżyc...- Starałam się nie odpłynąć. Nie miałam pojęcia kto mnie podnosi, ale szybko pobiegł ze mną na rękach w nieznanym mi kierunku i wkrótce poczułam powiew chłodnego wiatru. Ktoś położył mnie delikatnie na trawie. Boże... Zapomniałam już jakie to wspaniałe uczucie... Ciepło zaczęło wypełniać moje ciało, a ja czułam się lepiej niż po jakimkolwiek narkotyku. Chciało mi się żyć, byłam szczęśliwa i czułam jak moc pulsuje mi w rzyłach. W głowie dudniło mi od przybytku siły. Czułam, że teraz mogę zrobić dosłownie wszystko. Dałabym sobie głowę uciąć, że gdybym teraz pomyślała o wschodzie słońca, księżyc zaszedłby bez wachania. Nie wiem czy ten księżyc był inny, czy po prostu przyzwyczaiłam się do utraty sił, ale czułam się o wiele lepiej niż wtedy, kiedy zaatakował mnie Jill z kumplami. Wstałam pełna energii i szczęśliwa jak nigdy. Spojrzałam na mojego wybawcę i ujrzałam przystojnego, bardzo przystojnego, jasnego blondyna o bladej karnacji. Stał tak w blasku księżyca,patrząc na mnie, a wrażenia spowielał tylko księżyc, który miałam wrażenie, trochę przygasł. Chociaż byłam praktycznie na haju zdrowy rozsądek przybył z odsieczą i powstrzymał mnie przed rzuceniem się i zdarciem ubrania z, jak się domyślałam, Draco. 
- Jak... Ty... Co?... Przed chwilą umierałaś... Co...- Blondyn nie miał pojęcia co o tym myśleć i był wyraźnie zagubiony. Przypomniałam sobie, że przecież nikt w Hogwarcie nie wie, że czerpię moc z księżyca i nie potrzebna mi różdżka. Nie miałam żadnej pewności, czy Draco za chwilę tego komuś nie wygada, więc jedynym wyjściem było wyczyszczenie mu pamięci. Cóż... Trudno... Podeszłam do lekko wytrąconego z równowagi chłopaka i położyłam mu rękę na ramieniu. Zdziwiony spojrzał się na moją dłoń, ale za chwilę znowu skierował wzrok na mnie. Skupiłam się na wspomnieniach jakie chciałam mu wymazać i szepnęłam:
- Obliviate.- Draco zamrugał parę razy i rozejrzał się zdezorientowany. Złapałam jego podbródek i skirowałam jego twarz w moją stronę. Spojrzałam mu w oczy.
- Pójdziesz teraz do swojego dormitorium, nie było cię tu, idziesz prosto z Wielkiej Sali.- Powiedziałam wyraźnie. Wraz z moim zamilknięciem, źrenice chłopaka zmniejszyły się do normalnych rozmiarów i Draco posłusznie oddalił się nie zwracając na nic uwagi. Odetchnęłam głęboko i bezszelestnie poszłam za nim. Mam nadzieje, że pokój wspólny nie jest daleko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz