wtorek, 23 grudnia 2014

3

Znowu dziwne uczucie, jakby ktoś wyciskał ci wnętrzności, a później obraz jest chwilowo zamazany, ale dziś wostrzył mi się zaskakująco szybko. Zamknęłam szybko oczy i nie chciałam ich otworzyć, za to usłyszałam krzyki niedowierzania i lekkiej paniki.
- To niemożliwe!
- Hermiono! Mówiłas, że się nie da!
- Kim ona jest?!
- Aaa!- Kiedy odważyłam się spojrzeć, stałam na marmurowej posadzce, w szarej, kamiennej i wielkiej, klasie. Ławki były poustawiane w czterech rzędach, po dwie, z przejściem po środku. Przy każdej ławce mogło usiąść dwoje uczniów. Jakaś wysoka i chuda postać przyparła mnie do zimnej ściany i przylożyła różdżkę do szyi. 
- Kim jesteś i jak udało ci się złamać zaklęcia ochronne.- Powiedziała ostro... Profesor McGonagall!
- Profesor McGonagall!- Ucieszyłam się widząc ją, ona na mój widok nie była raczej zbyt szczęśliwa. Była wręcz ostro wkurzona i zdezorientowana. To chyba dalekie od szczęścia.
- Skąd mnie znasz.- Łał, ona jest troszkę przerażająca.
- Ach, no tak. Gdzie moje maniery? Lynn.- Podałam jej rękę i uśmiechnęłam się. Nie zwróciła na ten gest uwagi.
- Podaj nazwisko.
- I tu się zaczynają schody. Nie mam zielonego pojęcia jakie mam nazwisko.- Wzruszyłam ramionami, a pani profesor odsunęła różdżkę od mojej szyi. 
- Co nie wyjaśnia jak udało ci się obejść zabezbieczenia.- W klasie ciągle było słychać przytłumione, podniecone szepty. - Pani profesor, czy mogłaby pani wziąć różdżkę od mojej szyi? Ja i tak nie mam swojej.- Cóż... Przecież nikt nie wiedział, że jest mi niepotrzebna.
- Nie masz różdżki?- Widać była tym faktem totalnie zaskoczona, bo już nie byłam przygwożdżona do ściany. Ciągle się uśmiechając pomachałam do Gryfonów i Ślizgonów. Odmachała mi tylko, z trochę nieprzytomnym uśmiechem, dziewczyna z bardzo jasnymi, długimi blond włosami. To chyba Luna. Wszyscy patrzyli się na mnie sceptycznie, ale byłam w tak dobrym chumorze, że nie zwróciłam na to uwagi. 
- Longbottom. Po profesora Dumbledora. Już. Znasz hasło.- Pulchny brunet wybiegł szybko z klasy. Jego kroki niosły się echem po pustym korytarzu. 
- Co sprawiło, że jest pani taka zadowolona, panno Lynn.- Profesor McGonagall uniosła brwi do góry, a jej czoło pokryło się zmarszczkami.
- Wie pani profesor ile ja szukałam takich jak ja? Przez 5 lat grzebałam wszędzie i nic! A tu nagle znajduję się w szkole magii, gdzie to, co potrafię to norma!- Nadal się szczerzyłam, ale ona chyba jednak była nieskora do nawiązania nowej przyjaźni.
- Ile masz lat?- Usłyszałam rozmarzony, wysoki głos. Luna wyciągała szyję żeby mi się dokładnie przyjrzeć.
- Skończyłam szesnaście.
- To tak jak my!
- A skąd jesteś?
- Z Londynu. Właśnie. Harry Potterze, odwiedziłam twojego wujka. Chyba mnie nie polubił.- Wzruszyłam ramionami i zrobiłam bezsilną minę.
- Odwiedziłaś Dursley`ów?- Wytrzeszczył oczy.
- No tak, ale Dudleya i twojej ciotki nie było. Jak już mówiłam twój wuj mnie nie pokochał.- Znudzona staniem usiadłam sobie na zimnym marmurze. Harry siedział nie mogąc wydobyć z siebie słowa. Ciągle spoglądał na (chyba) Hermionę, ze zmarszczonymi brwiami, jakby miał nadzieję, że za chwile powie "czytałam o tym", ale ta tylko przyglądała mi się z otwartą buzią. Ciekawe co zrobi jak jej wyczaruję jedzenie z niczego. Przypomniałam sobie, że przecież u Dursley`ów też były jakieś zaklęcia ochronne. Hermiona zaczęła grzebać w torbie aż w końcu znalazła to co chciała, czyli wielką książkę, obitą skórą. Słyszałam jak mruczy; "To niemożliwe, w Historii Hogwartu nie ma niczego takiego". Znowu było słychać echo kroków, ale tym razem częściej. Neville szedł z profesorem Dumbledorem. Pierwszy wszedł do klasy dyrektor, a zaraz za nim człapał niezdarnie Neville.
- Albusie! Jak dobrze, że jesteś. To ta dziewczyna!- Wskazała na mnie różdżką.- Myślę, że najrozsądniej byłoby od razu powiadomić Ministerstwo.- Paplała rozgorączkowana profesor McGonaggal.
- Spokojnie Minervo. To tylko dziecko, nie potrzeba nikogo wzywać. Dzień dobry Lynn.- Powiedział spokojnie i uśmiechnął się do mnie. No wreszcie ktoś normalny i wyluzowany. 
- Cześć.
- Pozwolisz ze mną? Chciałbym z tobą pomówić.
- Jasne.- Wstałam z podłogi i otrzepałam tyłek. Podeszłam do dyrektora, a on ruszył w stronę drzwi nadal uśmiechnięty i spokojny.
- Pa Harry Potterze.- Pomachałam mu i wyszłam na korytarz, za profesorem. Dumbledore szedł wolno i spokojnie, ale i tak miał długie nogi, więc ja, jako krasnal, musiałam zagęszczać ruchy. 
- A więc nie wiesz jak się nazywasz, tak?- Pokiwałam twierdząco głową i mruknęłam 'mhm', bo nie byłam pewna, czy zauważył ruch.- To nie problem. Na pewno się czegoś dowiemy. Rozumiem, że nic nie wiesz na temat swoich rodziców?- Spojrzał się na mnie ukosem.
- Nic, a nic.
- No cóż. Nie byłaś zapisana do Hogwartu, ani pewnie nigdzie indziej, więc trzebaby było obudzić tiarę. Przydzielimy cię na kolacji.- Mówił pogodnym tonem. Doszliśmy do wielkiego, kamiennego gargulca, który na chasło "żaby toffi" odskoczył na bok odsłaniając schody. Profesor wszedł na pierwszy stopień, a ja zaraz po nim. Schody ruszyły spiralą do góry, a kiedy stanęły staliśmy tuż przed wielkimi, czarnymi drzwiami. Dumbledore zrobił krok, a one otworzyły się przed nim z lekkim gruchotem starości. Weszłam pewnym krokiem do idealnie okrągłego gabinetu ze ścianami pokrytymi ruchomymi obrazami starców.
- Wtargnęła do Hogwartu jak gdyby nigdy nic! Zniewaga! Trzeba ją ukarać! Ja bym...
- Fineasie...- Przerwał mu uprzejmym głosem Dumbledore.- Jednak nie ty będziesz o tym decydował.- Były dyrektor mruknął coś niezrozumiałego, ale się już nie odezwał. Raz czasem rzucał mi tylko pogardliwe spojrzenia.- A więc, Lynn... Powiedz mi skąd dowiedziałaś się o Hogwarcie.- Złożył ręce na biurku i uśmiechnął się, ale widziałam w jego oczach zaskoczenie i niepewność. No tak... Bo chyba raczej nie często ktoś od tak teleportuje się do Hogwartu... Szczególnie 16-latka...
- Z książek pani Rowling. Czytałam wszystkie książki, które zawierały choć odrobinę magii, ale tą przeczytałam ostatnią, bo uważałam, że tak popularna książka nie może mówić o prawdziwym świecie.
- Najciemniej zawsze pod latarnią, prawda? Jak udało ci się tu dostać? Przecież chyba wiedziałaś, że nie da się tego zrobić na terenie szkoły.
- Tak, oczywiście, wiedziałam, ale pomyślałam, że nigdy nie zaszkodzi spróbować. Obmyśliłabym drugi plan, gdyby ten nie wypalił... A jednak...- Uśmiechnęłam się dumna z siebie.
- Czyli po prostu się deportowałaś, tak? Za którym razem udało ci się aportować?
- Za pierwszym. To było, kiedy odwiedziłam wuja Harrego żeby się dowiedzieć ile Harry ma lat itp. Przyjechałam tam autobusem, ale kiedy wracałam nie chciało mi się tłuc komunikacją miejską, więc spróbowałam i udało mi się. Deportowanie się do Hogwartu było moim drugim.- Po twarzy profesora przebiegł cień zaskoczenia, ale szybko to ukrył szczerym uśmiechem. Wszystkie portrety przysłuchiwały się nam z zapartym tchem. 
- No to gratuluję panno Lynn. Pozostaje tylko kwestia przydzielenia cię do rocznika. Nie wiem którego. Czy do twojego, czy może zaczęłabyś od początku...?
- Mogę do mojego. Spokojnie dam radę. Próbowałam wszystkich zaklęć i wyszły mi. Co do jednego.- Powiedziałam gorączkowo.
- Dobrze. Najwyżej jeśli nie będzie ci tam odpowiadało przeniesiemy cię do młodszego rocznika. Spojrzał na coś nademną i powiedział
- Trwa teraz przerwa, więc możesz pozwiedzać zamek. Przydzielę ci kogoś do oprowadzenia i widzimy się na uczcie.- Posłał mi dobroduszny uśmiech i wstał od biurka. Ja też podniosłam się i ruszyłam za nim do wyjścia. 
- Panie profesorze, czy skoro Tiara Przydziału, w dużej mierze, bierze pod uwagę w jakim domu byli nasi przodkowie, to czy nie będzie wiedziała kim jestem?- Zastanawiałam się nad tym przy każdym wyborze Tiary, który był umieszczony w książce.
- Jesteś bardzo bystra, Lynn, ale to tak nie działa. Tiara rzeczywiście wie takie rzeczy, ale z nią nie można rozmawiać. Słyszała zbyt dużo, więc założyciele Hogwartu zaczarowali ją tak, by nie mogła odpowiadać i rozmawiać. To zaklęcie jest nieodwracalne i nie radziłbym próbować go zdjąć, bo gdyby się jednak udało, Tiara mogłaby trafić tam gdzie niepowinna.- Pokiwałam głową ze zrozumieniem. Chyba rzeczywiście lepiej nie próbować. Szliśmy długim korytarzem bez okien, ale jednak bardzo jasnym. Usłyszałam jakiś łoskot, miałknięcie i śmiech.
- Pan Wesley i pan Wesley, jak dobrze, że was spotkałem.- Bliźniacy podskoczyli na dźwięk głosu Dumbledora.- Mam dla was zadanie. Oczywiście jeśli macie czas je wykonać.- Fred i George natychmiast pokiwali twierdząco głowami. 
- Dla profesora zawsze mamy czas.- Odezwał się... Eee... Ten po mojej prawej.
- Bardzo się cieszę Fred. Jeśli, więc nie zabiorę wam niezbędnego czasu, proszę abyście oprowadzili pannę Lynn po zamku i zapoznali ją z najważniejszymi rzeczami. Musicie się zjawić punktualnie na kolację. Oddaję ją pod waszą... opiekę...- Mrugnął i oddalił się szybkim krokiem w stronę gabinetu. Bliźniacy natychmiast do mnie doskoczyli.
- Słyszeliśmy o tobie...- Odezwał się Fred po mojej prawej.
-... chyba nawet więcej niż ty sama o sobie.- Dodał natychmiast George.
- Taak... Spodziewałam się takiej sytuacji... Może zacznijmy tak 'prawidłowo'.- Pokazałam w powietrzu cudzysłów.- Jestem Lynn.- Fredowi podałam prawą, a Georgowi lewą rękę i uścisneliśmy je sobie. 
- Fred.
- George.
- Nie, to ja jestem Fred.
- Ja jestem George? No tak pomyłka. George.
- Fred.
- Pogubiłam się chłopaki. Pozwólcie, że narysuję wam wąsy.- Wyciągnęłam z kieszeni czarny pisak, który dopiero co się tam pojawił, i podeszłam do...- Ty jesteś...
- Fred.- Temu narysowałam takie typowe, francuskie, zakręcone. Odwróciłam się do Georga. Jemu niestety przypadły takie trochę pedofilskie. Parsknęłam, kiedy stanęli obok siebie z moim artem na twarzach. 
- Wiesz co Fred, zawsze chciałem mieć wąsy.
- Ale na pewno nie takie jak teraz!
- Moje są lepsze niż twoje!
- Okej! Ja będę miała najgorsze!- Krzyknęłam, stanęłam między nimi i machnęłam sobie dwie, poziome kreski pod nosem. 
- Wyglądasz uroczo moje dziecko.- Uśmiechnął się George. Fred w tym czasie drapał się po głowie.
- Nie uważasz, że za daleko się posunęliśmy na pierwszym spotkaniu? Za drugim razem może ogoli nam głowy.
- Kto wie. W końcu nie wiadomo czy to nie przypadkiem córka Ksenofiliusa Lovegooda. Może być zdolna do wszystkiego.
- Ile ty masz lat w ogóle? Każdy kogo o to spytaliśmy odpowiadał inaczej.
- 31 lipca skończyłam 16.- Fred i George wybałuszyli oczy.
- Serio?!
- Myśleliśmy, że...
- ... masz co najmniej 14! I w dodatku masz...
- ...  urodziny wtedy co Potter!- Nie chciało mi się już dłużej nic analizować 'skąd jestem' 'kim jestem'. Więc zaproponowałam;
- Może chodźmy już zwiedzać, okej?
- Okej.- Obaj pokiwali głowami i poszli przodem.- Nie jesteśmy w stanie...
-... pokazać ci całego zamku,...
-... w tak krótkim czasie, więc podzielmy wycieczkę...
-... na dwie części.- Wchodzili sobie w zdania jakby każdy wiedział co drugi chce powiedzieć. To nienormalne. 
- Ćwiczycie to?- Spytałam w końcu.
- Co?- Odpowiedzieli równocześnie. Znowu.
- No to.
- To?- Zapytał Fred.
- Nie.- Odpowidział George.
- Wcale.- Dodałam sarkastycznie i to równocześnie z Fredem. Łał. Załapałam ich rytm. Możemy się zgrać i przy każdym kończyć za siebie zdania. Miałam wrażenie, że od czasu, gdy się tu pojawiłam minęło kilka minut, a tymczasem wybiła piętnasta. Mieliśmy zaledwie trzy godziny, to stosunkowo dużo, ale w końcu jesteśmy w Hogwarcie, prawdopodobnie największym budynku świata. 

Równo o 18 staliśmy przed drzwiami Wielkiej Sali. Fred i George poszli już zająć miejsca, a ja cała w nerwach bałam się przekroczyć próg, a raczej tego co za progiem było. Nie mogłam zniknąć tuż przed przydziałem, nie jestem tchórzem. To był raczej stres typu 'co będzie później' albo 'a co jeśli'. W końcu chcąc nie chcąc zostałam wepchnięta do Wielkiej Sali przez wygłodniałych czarodziejów. Po chwili podszedł do mnie jakiś prefekt z Huffelpafu i zaprowadził do małej komórki, gdzie, jak się domyślałam, pierwszoroczniacy zawsze oczekiwali przydziału. Wszystkie głosy ucichły i usłyszałam jeden, donośny, niosący się echem po sali, dobroduszny głos Dumbledora.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz